klimat się ocieplił

 

nie, nie byliśmy sobie pisani

to ja nas sobie napisałam

jagodowym atramentem na myślach drzew,

na które umiałeś się wspinać (ja nie)

wiesz, chciałabym się martwić tylko tym, że mnie nie pokochasz

próbuję zachować równowagę

więc martwię się tylko okazjonalnie, a ty wyczuwasz mój niepokój trochę jaskółczy, trochę krogulczy

i wtedy piszesz do mnie, a ja się tego chwytam, jakby to była przynajmniej twoja ręka

 



Nie leżę na łące jak Ofelia w sitowiu. Nawet nie słyszę, jak rośnie trawa, bo po ostatnim koszeniu merystemy interkalarne się poddały. Poszły na urlop, zaakceptowawszy porażkę, przestały się miotać w mitozie. Leżę na trawie w pozycji embrionalnej, odwrotnie potakującej z łagodnym zaprzeczeniem i podwiniętymi nogami. Stawy kolanowe dopasowały się do oczodołów i gdy usiądę, nie będę niczym innym jak zgarbioną krewetką.

Klimat się ocieplił. Paradoksalnie między nami stało się zupełnie przeciwnie, ale podobnie jak wszyscy inni, uznajemy to za proces naturalny, w którym nas nie oskarżono. Niedługo jedyną bielą, jaka zostanie na tym świecie, będzie biel naszych małych kłamstewek, bo przecież nie chcemy wyrządzać sobie krzywdy. Pieprzę się ze swoją przeszłością, bo przeszłość wystarczająco długo pieprzyła się ze mną. W tej nieładnej przyszłości będę lekarzem, które operuje tylko czasem i tylko przeszłym. Nie wyciągam wniosków ze swoich porażek, moje porażki wyciągają wnioski ze mnie. Wnioski są łykowate i nierozpuszczalne ani w wodzie, ani w śniegu.

Rozmawiamy ze sobą bezwiednie. Wpadła mi dziś do oka pierwsza w tym roku mucha i wiosna zaczęła się nieodwracalnie. Pewnego dnia obudzę się jako mrówka, ale to nie zdarzy się z dnia na dzień, będą znaki – może zasnę na leśnym mrowisku, a może wezmę na siebie ciężar większy od siebie, tak jak zwykle. Nie będę Gregorem, a ty nie będziesz chciał się mnie wyzbyć. Może nawet nie będziesz się mnie wstydzić i tylko czasem, w ciszy przyznasz, że wolałbyś, żeby było inaczej. Albo i nie – uznasz, że właśnie tak ma być. Nigdy tego nie przyznałam sama przed sobą. Jak nauczyć się poprzestawać?

Zasnęłam w tobie jak w gęstej, ogrzanej słońcem warstwie piasku. Otaczała cię łuna beżowego bezpieczeństwa, jakbyś mieszkał w moim sercu, albo przynajmniej tylko kilka pięter niżej, i potrafił wytłumaczyć wszystkie nieszczęścia. Miałeś coś z psa, który czuje trzęsienie ziemi, zanim nadejdzie. Szczekałeś jak opętany i chyba tylko ja cię słyszałam.

Otwarte drzwi czekają na ciebie, gdy się ściemnia, jakbyś był nocnym strachem wpadającym z wizytą. Lub właśnie tym, który ma je przepłoszyć. W swoim śnie postawiłam się w centrum i heliocentrycznie wypełniam puste dla mnie przestrzenie w twoim życiorysie, jakbym mogła stworzyć sobie człowieka.

Zaczęłam żyć za późno, dopiero po urodzeniu. Wychowały mnie ogień i woda, dlatego jestem bezpostaciową gliną, naprzemiennie podpalaną i gaszoną. A ja jestem bryłą gliny, z której nic nie zostało ulepione, ale została wypalona w swojej bezkształtności formy. Jestem bardzo pobłażliwą bryłą gliny, pobłażliwą dla każdego twojego milczenia.

Zagajam na pomarańczowo ciepłą korę, którą widziałam w twoich oczach. Muszę stworzyć sobie człowieka jak kokon, w którym nie będę musiała rosnąć. Potrzebuję stworzyć człowieka nie po to, by mieć go na własność, muszę go stworzyć, bo sama nigdy nie byłam człowiekiem.


najbardziej chcę, żebyś był zatrzymaniem, bo nie mogę przestać pędzić

a najbardziej boję się, że cię przegapię



nie jest to idealne, ale ja też nie jestem. c'est la vie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

szybko i dalej

miszmasz