szybko i dalej

bajka i bez morału, i bez moralności

 


    Świat popadł w popłoch.

    Poinformowali ją na klatce piersiowej, że w jej mieszkaniu trwają pracę wykończeniowe. Akurat wracała z żebra z kawą. Wzruszyła ramionami lub skinęła głową, już dokładnie nie pamięta. Ona jest wykończona, jej mieszkanie też może być. A sytuacja ciągnęła się już długo. Nie wiedziała, kogo budowlańcy mają wykończyć, ale nie wydawało jej się to ważne, o ile załatwią to szybko.

    Słowo stało się ciałem.

    Ostatnio było jej trochę ciężko. Nie może już spać. Pozbyła się ciemności, nie może się w niej zatopić, nic jej nie otula. Gdy zamyka oczy, widzi tylko jasność i ma nadzieję, że to jest dla niej perspektywa. Zamiast ciemności widzi na własne oczy ziarnistość materii i przechodzi w przestrzeniach między atomami. Istnienie rzeczy namacalnych jej przeszkadza i biegnie jak myśl. Żeby już wszystko wzięło w łeb, zniknęło i zostało pustką.

    A teraz ciało rozłożyło się na jej kanapie, nogami do góry, głową na oparciu i brzuchem w bok. Kanapa też się kiedyś świetnie rozkładała, ale teraz zamarła wraz z właścicielką jak ołówek zbyt wiele razy zaostrzony. Ciało ewidentnie umarło. Znalazło w sobie praprzyczynę wszystkich wydarzeń i po zwierzęcemu zdechło. Oczy ciała wyglądają jak dwie przepalone żarówki. Gdy otworzy oczy, stanie się drastycznie jasno. Z parzystych nerek wyrastają orzechy. Wiertarka wywierciła wiertłem dziury w zębach. Po zębach został tylko kamień nazębny, papier i nożyce. Chciałaby się wyrzygać, ale tak głęboko, żeby w żołądku nie było już nawet kwasu i nawet wykładziny. Do samych trzewi.

    Mieszają jej się osoby, jak kawa miesza się z mlekiem. Jednorodnie. A w ciele zlało się dwóch ludzi, których kochała, ale których mieć nie mogła. Jakże bolesnym byłoby zauważyć, że nie jest żadnym z nich. Ludzie myślą, że im wolno przychodzić, oswajać, puszczać wolno, i znów wracać, jakby nic się nie stało, zostawać, kiedy ich nie trzeba. Jak długo możesz uciekać, zanim upadniesz?

    Wstawia za próg punktowy buty z wycieraczki, zanim sukces wyśliźnie im się ze sznurówek. Lakierki symulują rozwiązanie, nie mając nawet pojęcia, co spowodowało problem. Zgryza lakier z paznokci. Za oknem padało deszczem, który nie zasługiwał nawet na parasol. Deszcz padał na twarz ze zmęczenia chmurami.

    — Co ja brałam? – dopytują się jej usta, bądź co bądź, całkiem rzeczowo. Pytanie jest bardzo dobrze postawione na nogi, które, jeśli chodzi o branie, to na pewno wzięła zapas. Nabrała podejrzeń. Nabrała się, o panie, ileż razy. Nabiera wody w usta. Wypija cały basen, w którym miała się utopić.
Od jutra miała też wziąć się za siebie.

    Kiedyś leżeli na ziemi pod tym samym drzewem z mężczyzną, którego imię kończyło się jak alkohol. Spanikowała i na ich głowy spadły różne jabłka z różnych idei. Została ziemią dla wielu, a jednak się trzęsie. Jest ziemią i dlatego kręci jej się w głowie. Jest bardzo zacięta. Zwłaszcza na nadgarstkach. Gdy człowiek wkracza na nieznane terytorium, to musi mieć, co będzie mu przypominać o życiu, które kiedyś należało do niego. Dlatego nosi pestki w kieszeniach.

    — Czy ten, który się ciągle martwi, staje się martwy?

    Mogłaby się pomodlić za wieczny odpoczynek ciała, ale boi się, że to tylko potwierdzi, że jest martwe. Nie przyjęła jeszcze tego do wiadomości i zdecydowanie nie chce tego potwierdzać. Jeszcze mógłby dokonać się cud i ciało byłoby gotowe wstać, jak gdyby nigdy nic nikomu. Ona wzięłaby do ręki słownik i z zamachu uderzyłaby w tył głowy. Rozbolała ją głowa od strony mózgu. Struga sobie żarty w cudzej potylicy, bo nigdy nie miała do zaoferowania nic więcej niż kilku wietrznych słów.

    Śnią jej się sterylne pytania, na które odpowiada, aż braknie jej tchu i miejsca na kartkach. Wtedy prosi o więcej, więcej i więcej, ale niczego nie dostaje, nigdy nie dostaje tego, o co prosi. Więc pisze po sobie, pokrywa całą skórę tekstem, kropki pisma zlewają się z pieprzykami, a ogonki z bliznami. Musi oddać też siebie i zastanawia się, czy podpisanie się na sobie nie będzie graniczyć z ekstrawagancją. Dołącza ciało do kartek. A ciało zapłakało, a płacz był najcichszym aktem człowieczeństwa.

    Ciało stało się słowem. Jak my wszyscy. 



notka: remont brzmi podobnie do Rimbaud, więc luźna wariacja na temat „Padliny”.

Komentarze

  1. chyba musisz mnie rąbnąć z zamachem tym słownikiem, bo brak mi słów. odpowiednich i w ogóle słów, choć również słowem jestem. jeszcze tu wrócę, pewnie nie raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dopiero, gdy umrzesz lub objawisz się w moim mieszkaniu potencjalnie pustym, ale może z kotem, bo wcześniej nie mam serca. mam tylko serduszko, o takie: <33 i oczywiście zapraszam do wracania.

      Usuń
  2. Pierwsze akapity są moim zdaniem najlepsze ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. od nich wszystko się zaczyna, więc cóż, to ich obowiązek.
      dziękuję! ♡

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

klimat się ocieplił

miszmasz